wtorek, 28 sierpnia 2012

Rozdział piędziesiąty


Anna
 Siedziałam w salonie i przyglądałam się Krystianowi, który próbował jakoś się poruszać na swoim wózku. Tak było mi go żal. Nie myślałam, że moje dziecko będzie musiało tak się męczyć.
 - Mamo, coś się stało? - spojrzał na mnie i przerzucił swoje nogi na kanapę.
 - Zastanawiam się, co zrobisz z faktem, że wrócił twój ojciec? Bardzo często odwiedzał cię w szpitalu.
 Mój syn fuknął.
 - Odwiedzał tak? To przez niego wylądowaliśmy tam w szpitalu, to przez niego moja siostra jest w śpiączce, to przez niego ty przez lata cierpiałaś. Myśli on, że mu to wszystko wybaczę od tak? Idę trochę poćwiczyć.
 Znowu usiadł na wózku i wyjechał z salonu, mijając przy drzwiach Isabel, która tydzień temu wróciła ze szpitala. Spojrzała na niego, ale on nawet nie uniósł oczu, żeby na nią popatrzeć. Zrozumiała, że musiał się zdenerwować. Ruszyła ramionami i weszła do salonu. Uśmiechnęła się do mnie jak zwykła to robić. Próbowałam się tym samym odwdzięczyć.
 - Anna, coś się stało?
 - Nie. Dlaczego pytasz?
 - Bo widzę. Mów mi to, ale już.
 - Zgodziłam się na spotkanie z Andrewem. Nie miałam już siły mu odmawiać. Za każdym razem jak widzę Alice, która próbuje mi jakoś uświadomić, że jemu naprawdę zależy to po prostu nie potrafię... Wiem, że teraz myślisz jaka jestem naiwna...
 - Nie. - pokręciła przecząco głową. - Bardzo dobrze robisz. Kiedyś musiałoby się to stać. Andrew powinien się wytłumaczyć, dlaczego to zrobił zanim go ocenicie. Czasem nie wiecie jak bardzo ja chciałabym, żeby pojawił się mój ojciec. Tyle razy chciałabym usłyszeć, dlaczego zostawił moją matkę... A później dlaczego i ona to zrobiła... - przytuliłam dziewczynę. - Christian jest uparty, więc szybko mu nie wybaczy, ale coś czuję, że z czasem zrozumie, że powinien dać mu odrobinę czasu.
 - Cieszę się, że tak myślisz.

 Abby
 Wbiegłam po schodach i podeszłam do białych drzwi pokoju Zayna. W ręce trzymałam wielką paczkę żelek, więc musiałam być ostrożna, żeby nie trafić gdzieś przypadkiem na Harry'ego. Pomyślałam, że żelki mogą poprawić jakoś humor Zayn'owi. Minęło już sporo czasu od naszego rozstania, ale ja cały czas mam wrażenie, że chłopak jest załamany. Zapukałam do pokoju i czekałam na te krótkie, zgaszone "proszę", lecz się takiego nie doczekałam, a wręcz przeciwnie. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam uśmiechniętego Zayna, tańczącego w slipkach na łóżku. Zaczął się śmiać, kiedy zobaczył moją minę. Muszę powiedzieć, że nie spodziewałam się, iż go w takim stanie zastanę.
 - To chyba żelki nie będą potrzebne - spojrzałam na kolorową paczkę. - Zawołam Harry'ego. Ten z przyjemnością je zje.
 - Ani się waż - zeskoczył z łóżka i zatarasował mi drzwi. - Masz żelki, to znaczy, że chcesz mnie przekupić? Ciekawe o co chodzi?
 - Zayn? To ty? - zaczęłam mu machać przed nosem. - Normalnie nie poznaję cię. Ja tutaj myślałam, że będziesz się użalał i w ogóle...
 - Użalał? Nad czym? Nad tym, że ty i Zuza dałyście mi kosza w Boże Narodzenie? - pokiwałam głową. - Hmm... Stare czasy. A ta szajba, która mi odbija jest spowodowana, że nie palę już od trzech dni.
 Stanęłam jak wryta. Czyżby Zayn Malik próbował rzucić palenie. No, no, no... Może i ja powinnam spróbować.
 - A to dlaczego? - nie potrafiłam się powstrzymać od zadania tego pytania.
 - Mówiłem ci, że będę współwłaścicielem ośrodka dla osób uzależnionych od alkoholu? - pokręciłam przecząco głową. - No to ci mówię. Razem z Alice będę go prowadził, ale ona postawiła mi jeden warunek. Jak rzucę palenie będzie traktować mnie na poważnie i ta-dam. Tak właśnie siłuję się z niepaleniem.
 - Jestem zaskoczona. - uśmiechnęłam się. - Właśnie! Chciałabym się pochwalić tym, że od października będę studiować w szkole tanecznej w Nowym Yorku.
 - Czy to jest ta szkoła, o której mi trułaś głowę przez tyle lat? - pokiwałam głową. - No to ci gratuluję.
 Chłopak mnie podniósł i zaczął kręcić wokół własnej osi. Kiedy zaczęło mu się powoli kręcić w głowie, odstawił mnie na ziemię i wskoczył na swoje łóżko.
 - Mark już wie? - zapytał.
 Spuściłam wzrok i usiadłam na skraju jego łóżka.
 - Boję się o tym mu powiedzieć.
 - Dlaczego? - usiadł bliżej mnie.
 - Co jeżeli nie będzie się ze mną cieszył? No, bo przecież nie może porzucić swojej uczelni w Londynie i polecieć ze mną do Nowego Yorku.
 - Abby, Mark od dziecka marzył o wyjeździe do Nowego Yorku. Na pewno się ucieszy, że będziesz się tam uczyć! Może i on sobie coś tam znajdzie? – uniósł jedną brew.
 - Myślisz?
 Pokiwał twierdząco głową.

Anna
 Siedziałam w małej kawiarence na pobrzeżach Londynu. Czekałam z niecierpliwością na Andrzeja. Trochę się bałam naszego spotkania. Nabrałam głębokiego wdechu, kiedy usłyszałam dzwonek przy drzwiach. Odwróciłam się i zobaczyłam Go. Uśmiechnął się delikatnie i podszedł do mnie.
 - Witaj… - powiedział nieśmiało.
 - Witaj. – podałam mu rękę.
 - Dziękuję, że zgodziłaś się na to spotkanie… - usiadł naprzeciwko mnie.
 Widziałam smutek w jego oczach, ale starałam się na to nie zwracać uwagi.
 - Możesz powiedzieć mi nareszcie, dlaczego zostawiłeś mnie i Christiana? Dlaczego odszedłeś bez słowa? Nie odezwałeś się przez tyle lat? Nawet nazwisko zmieniłeś…
 Ten nabrał powietrza i spojrzał na pusty talerzyk.
 - Wiesz, że przez ten cały czas zastanawiałem się, co ja powiem ci, kiedy cię spotkam. Zawsze próbowałem to jakoś ułożyć, ale nigdy to nie było logiczne. Powiem ci o sobie od początku.
 - Nie musisz, ja wiem przecież o tobie wystarczająco wiele, wystarczy, że powiesz mi dlaczego.
 Ten podniósł wzrok i przez chwilę się mi przyglądał.
 - Nie. Mylisz się, że mnie znasz tak naprawdę i właśnie z tego powodu odszedłem. Nigdy ci nie mówiłem o tym, że najpierw nazywałem się Basil Vasilyev. Urodziłem się w Rosji, moi rodzice byli znanymi przestępcami. Kiedy mnie urodzili marzyli o tym, żeby zakończyć tę karierę, ale mieli wielkie długi w mafii. Pragnęli oni ich zabić i zabrać całą forsę, więc  rodzice pierwsze, co mogli zrobić to wysłali mnie do Polski, gdzie zmienili moje imię i nazwisko na Andrzeja Wojtczak. Przez parę lat udawało się im mnie ukryć, ale z czasem zrozumieli, że i w Polsce może być niebezpiecznie, więc wysłali mnie do Anglii, gdzie poznałem Frances. Próbowałem żyć normalnie, z dala od rodziców. Nigdy nie chciałem, żeby moja żona i syn poznali przeszłość moich rodziców. Wróciłem do Polski razem z Christianem i poznałem ciebie… Dnia 14 listopada dostałem wiadomość od mojego wujka z Rosji, że moi rodzice nie żyją, a wszystkie pieniądze zostały oddane na policję, więc mam uciekać z kraju, ponieważ mafia chce mnie zabić. Wiedziałem, że prędzej czy później poznają moje prawdziwe nazwisko, więc najlepszym wyjściem była ucieczka z kraju. Starałem się jak najlepiej was ubezpieczyć tak żeby wam się nic nie stało, później zmieniłem nazwisko. Pięć lat temu dowiedziałem się, że cała mafia została złapana i wymierzono im karę śmierci. Wiele razy chciałem wrócić do was, ale bałem się tego. Postanowiłem zaadoptować kilkoro dzieci i dać im dom, chciałem w ten sposób odpokutować. Anna, uwierz mi, że moje odejście było bardzo trudne, ale wolałem, żebyś myślała, że odszedłem, ponieważ wymarzyła mi się jakaś sława znanego gitarzysty niż to, że byłem synem znanych rosyjskich przestępców…
 Nie wiedziałam, co myśleć. To wydawało mi się jak z jakiegoś taniego dramatu.
Na początku myślałam, że sobie żartuje, ale wiem, że nie żartuje. Tyle lat byłam związku z synem rosyjskich przestępców i ja o tym nie widziałam.
 - Mogłeś mi o tym powiedzieć… - opuściłam głowę i skupiłam się na niezjedzonym ciastku.
 - Nie mogłem. Jak to sobie wyobrażałaś? Że zabrałbym cię z Christianem, i co? Ukrywalibyśmy się w jakiś norach? Wolałem, żebyś była tam gdzie byłaś. Uwierz mi, że tysiąckroć wolałem to, że mnie nienawidzicie niż myśl, że wam może się coś stać. Moje całe życie było ucieczką i nie chciałem tego dla was. Tylko najgorsza była myśl, że was już nigdy nie zobaczę. Myślałem, że się z tym pogodziłem, ale nie. Kiedy przyjechałem po raz pierwszy do domu Christiana i drzwi otworzyła Laura, nie pomyślałem, że to może być moja córka, ale kiedy do przedpokoju weszła Emily zrozumiałem… Tyle razy chciałem zobaczyć Christiana, ale wiedziałem, że mnie on rozpozna… Zdziwiłem się tylko, że ona nie rozpoznała mnie.
 - Podarłam wszystkie zdjęcia z tobą. Tylko Krystian zostawił twoje zdjęcie z Frances.
 - Rozumiem… - zrobił łyk kawy. – Mieli jakiegoś ojca?
 - Nie. Musiała im wystarczyć matka. – starałam się ogarnąć po naszej rozmowie, ale cały czas nie potrafiłam sobie tego wszystkiego poukładać w głowie. – Andrew mogę ci poradzić coś. To, co powiedziałeś mi jest naprawdę trudne do przyjęcia. Nie powiem o tym dzieciom, ale walcz o Krystiana, bo jest uparty jak ojciec – mężczyzna się uśmiechnął-  Ale też sprawiedliwy jak Frances.
 - Dziękuję. – zrobił kolejny łyk kawy. – Anna jeszcze jedna rzecz.
 - Tak?
 - Ponieważ nigdy się nie rozwiedliśmy i nadal jesteśmy małżeństwem to chcę wiedzieć, czy chcesz dostać rozwód?
 Te słowa mnie zaszokowały. Nawet o tym nie pomyślałam. Sama nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przyglądałam się jemu i miałam nadzieję, że ktoś odpowie za mnie. W tej chwili usłyszałam, że ktoś do mnie dzwoni. Całe szczęście.
 - Przepraszam. – powiedziałam do mężczyzny i sięgnęłam po komórkę. Na ekranie pojawiło się zdjęcie mojego syna. – Hej Skarbie, coś się dzieje?
 - Mamo, Isabel rodzi!

Isabel
 Czułam jak mi odchodzą wody. Przyglądałam się jak mój chłopak próbuje się poruszać po mieszkaniu na tym wózku. Dzwonił do swojej mamy, ale okazało się, że ona jest na drugim końcu miasta. Postanowił zadzwonić do Niall’a, który był chętny do pomocy i zaraz przyjedzie. Coraz trudniej mi się oddychało, a ból był niesamowicie wielki. W samochodzie Christian trzymał mnie za rękę i mówił, że będzie dobrze. Nawet oczy Niall’a, które widziałam w przednim lusterku to mówiły. W szpitalu na całe szczęście zostałam szybko przyjęta na salę porodową. Obok mnie na wózku wjechał Kochany. Złapał mnie za rękę i był przy tej mordędze. Ten ból w niektórych chwilach nie do wytrzymania, lecz po pewnej chwili poczułam ulgę i upadłam na łóżko.
 - Gratuluję – usłyszałam głos pani doktor. – Macie państwo śliczną córeczkę.
 Położyła mi ją na rękach i mogłam zobaczyć ten skarb. Ciemne włoski i piękne niebieskie oczy. Przeniosłam wzrok na mojego chłopaka, który też przyglądał się naszej córeczce.
 - Isabel, my nawet nie rozmawialiśmy jak ją nazwiemy.
 - Ja wiem. – spojrzał na mnie pytająco. – Nazwiemy ją Frances.
 - Dlaczego właśnie tak?
 - Ponieważ pragnę, żeby była tak piękna i mądra jak twoja matka oraz wiem, że zawsze tak chciałeś nazwać swoją córkę.
 Zobaczyłam, że do jego oczu napłynęły łzy. Pogłaskał główeczkę naszej córki i szeptem wymówił „ Dziękuję”. 

Nie potrafię uwierzyć, że zdołam napisać już 50 rozdziałów o.o Uwierzcie mi, że ja zawsze rezygnowałam po 15-stu... Dziękuję Wam za ponad 71 tys. wejść, 149 obserwatorów oraz prawie 900 komentarzy. Powiem Wam, że dawno mi się nie podobał rozdział tak jak ten. Mam nadzieję, że Wam też się spodoba. Za niedługo zaczynamy naukę, a że ja idę do nowej szkoły to muszę się wziąć za naukę z samego początku, więc na początku będę dodawać rzadko rozdziały, ale kiedy już wszystko ogarnę postaram się jakoś to nadrobić.
Pozdrawiam,
Kinga.

środa, 22 sierpnia 2012

Rozdział czterdziesty dziewiąty


Isabel
 Kiedy ochłonęłam, zadzwoniłam po Annę. Razem czekałyśmy na korytarzu, ponieważ lekarz robił wstępne badania. Zdążyłyśmy już wylałyśmy wszystkie łzy, tak bardzo się cieszyłyśmy z tego powodu, że Christian się obudził.
 Z sali wyszedł lekarz z tęgą miną. Kątem oka widziałam załamanego Christiana, który wyglądał z łóżka przez okno.
 - Doktorze coś jest nie tak? - zapytała Anna.
 - Mamy komplikację. Pani syn stracił czucie od pasa w dół. Nie jestem w stanie pani powiedzieć, czy znowu je odzyska i będzie mógł chodzić, ale jak na razie zaleca się, żeby chodził na rehabilitację. Teraz zostawię panie, z pewnością chcecie nadrobić stracony czas.
 Uśmiechnął się i podszedł w kierunku swojego gabinetu. Razem z Anią weszłyśmy do sali. Christian nie najlepiej przyjął wiadomość, że nie będzie mógł chodzić. Przysiadłam na skraju łóżka i pogładziłam jego policzek. Ten delikatnie odwrócił głowę i spojrzał na mnie swoimi morskimi oczami, gdzie widziałam nagromadzone łzy.
 - Hej. Wszystko będzie dobrze... - próbowałam go pocieszyć.
 - Dobrze? Jakim ja będę ojcem, kiedy nie będę w stanie się zająć naszym dzieckiem?
 - Christian, przecież będziesz chodzić. Musisz w to uwierzyć...
 - Isabel ma absolutną rację... - odezwała się Anna. - My wierzyliśmy, że się obudzisz... Trwało to długo, ale niezwątpiliśmy, teraz twoja kolej...

Zuza
 Grałam w karty z Adamem. Oczywiście, znowu strzelał miny, kiedy przegrał. No i zaczynamy grę od nowa. Mina pokerzysty już na jego twarzy, karty na stole i zaczynamy.
 Do pokoju weszła mama Adama. Spojrzała na nas i założyła ręce na boku.
 - Wy tutaj sobie gracie w karty, a za dwa tygodnie matura... - zaczęła tupać nogą. - Do nauki, marsz! - pokazała palcem ksiązki. - Jak dobrze pamiętam interesują was uczelnie w Londynie...
 - Proszę pani, to była taka rozgrzewka, ponieważ dzisiaj bierzemy się za matematykę.
 Uśmiechnęłam się i na stół wyłożyłam Pokera. Teraz mina Adama była nie do przebicia. Wstałam od stołu i zabrałam się za naukę matematyki. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na mojego chłopaka. Jakoś mu się nie śpieszyło do nauki, ale i tak to jest umysł ścisły, więc dzień przerwy mu nie zaszkodzi. Wskoczył na łóżko obok mnie i zaczął masować moje stopy. Uwielbiałam jak to robił.
 Usłyszałam sygnał SMS'a. Sięgnęłam komórkę. Dostałam wiadomość od Kasi:

 ZUZA! CHRISTIAN SIĘ OBUDZIŁ!

  Zacisnęłam komórkę przy sercu i spojrzałam na Adama. Do moich oczu napłynęły łzy. Udało się! Jeden z moich przyjaciół się obudził. Może ta wiara nie idzie na marne.
 - Skarbie? - chłopak dotknął mojego policzka. - Coś się stało?
 - Brat Laury się wybudził.
 - Wspaniale. Teraz wystarczy czekać aż ona zrobi to samo.
 Nachylił się nade mną i pocałował w usta.

 Alice
  Przyglądałam się nowo otrzymanej wiadomości od Anny. Udało się, Chris wrócił do żywych. Spojrzałam na salon, gdzie siedział Andrew, który pomagał mojemu młodszemu braciszkowi w odrabianiu lekcji. Myślę, że będzie chciał wiedzieć o tym fakcie.
 - Andrew? - nieśmiało usiadłam na sofie, czekając na jego reakcję.
 - Tak? - podniósł głowę znad zeszytów.
 - Możemy pogadać na osobności?
 Pokazałam mu głową werandę, gdzie sama się udałam. Wskoczyłam na huśtawkę i okryłam się kocem. Chwilę później w drzwiach pojawił się mój opiekun. Pokazałam mu, żeby usiadł obok mnie. Spojrzałam w jego morskie oczy.
 - Coś się stało Alice? - zapytał troskliwie.
 - Emm... Andrew? Dostałam wiadomość od Anny, Christian się wybudził... - do jego oczu napłynęły łzy. - Wiem, że nie będziesz chciał jego nachodzić, jego i Anny, ale nie możesz tego zostawić. To nie był przypadek, że ich spotkałeś po tylu latach... Andrew spotkaj się z Anią i powiedz jej tą cholerną prawdę...
 - To i tak nic nie da...
 - Proszę cię. Coś ci szkodzi? Spróbuj... Wiem, że chciałbyś się spotkać ze swoim synem, ale on potrzebuje czasu. Teraz i tak będzie miał na głowie rehabilitację oraz poród Isabel, ale spróbuj chociaż z twoją żoną...
 Słysząc ostatnie słowa, podniósł wyżej głowę. Długo nad tym wszystkim myślałam i doszłam do wniosku, że on nigdy się z Anną nie rozwiódł. Podniósł się i spojrzał na mnie.
 - Dziękuję ci, że powiedziałaś mi, iż Christian się wybudził. Musi być przecież przy porodzie... Chociaż on będzie wspaniałym ojcem.
 Delikatnie podniósł kąciki swoich ust i wszedł do środka. Tak bardzo mi go szkoda. On nie wierzy, że oni mogą mu wybaczyć, ale ja wierzę, przecież ja sama wybaczyłam swojemu ojczymowi...
 Poczułam wibracje mojego telefonu. Wyciągnęłam go z kieszeni i spojrzałam na ekran. Dzwonił Zayn. Nie spodziewałam się, że on chciałby do mnie zadzwonić. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam ją do ucha.
 - Halo? - usłyszałam głos chłopaka- Alice, to ty?
 - Tak...  Eee... Coś się stało?
 - Pamiętasz jak mi powiedziałaś, że ja też mogę mieć wielkie serce, tylko muszę zacząć pomagać?
 - No tak. Dzisiaj przecież o tym rozmawialiśmy...
 - Posłuchaj trochę myślałem o twoim planie związanym z otworzeniem tego ośrodka dla osób uzależnionych...
 - I do czego doszedłeś?
 - Chcę ci pomóc z nim. Chcę razem z tobą go otworzyć i prowadzić... Mam pieniądze i mam możliwości. Jeżeli chcesz to możemy go otworzyć w twoim domu albo też kupić jakiś dom w Londynie... Co ty o tym myślisz?
 - Zaskoczyłeś mnie... Nie wiem, co powiedzieć.
 - Jeżeli powiesz tak, to jutro z rana jadę po potrzebne dokumenty...
 Swoje usta zakryłam ręką. Poczułam miłe ukłucie w swoim sercu. Nie spodziewałam się, że moje marzenie może się zaraz spełnić.
 - Zayn... - starłam jedną łezkę. - Gdybyś stał tutaj obok mnie to skoczyłabym ci na szyję i wycałowałabym całą twoją mordeczkę, ale teraz mogę ci bardzo, ale bardzo podziękować, a moja odpowiedź brzmi: jeżeli chcesz część swojego życia poświęcić na walkę z alkoholizmem to mówię tak...
 - Wiesz, co ? Żałuję teraz, że mnie tam nie ma. Mam nadzieję, że jak przyjadę z tymi dokumentami to też będziesz mi chciała w ten sposób podziękować.
 - Przemyślę to... - uśmiechnęłam się pod nosem.
 - Dobra ja muszę lecieć, bo zaraz zaczynamy koncert. Cześć.
 Pożegnał się i rozłączył. Nie myliłam się, że i on może mieć wielkie serce...

Isabel
 Leżałam obok Christiana, który cały czas głaskał mój brzuch. Za każdym razem, kiedy maleństwo się poruszało na jego twarzy pojawiał się uśmiech. Dotknęłam jego policzka. Był taki ciepły...
 - Pamiętasz coś z tamtego dnia? - zapytałam.
 - Jak przez mgłę... Cały czas się winię, że to moja wina, że to ja byłem na tyle głupi, że pozwoliłem Laurze jechać ze mną.... Ta prędkość... Tyle, że to przez...
 - Andrewa?
 - Tyle lat go nie było i musiał się właśnie wtedy zjawić.
 Pogłaskałam jego głowę.
 - Wybaczysz mu kiedyś?
 - Nie wiem, Isabel, ja naprawdę nie wiem...przez całe życie czekałem na niego i w jednej chwili mam do niego podejść i co mu powiem? " Hej tato! Posłuchaj, postanowiłem ci wybaczyć to, że zostawiłeś mnie oraz mamę i Laurę. Było, co było, więc zacznijmy od nowa"? Ja potrzebuję czasu... Tyle, że nie wiem jak zareaguję, kiedy go teraz zobaczę.
 Nachyliłam się nad nim i pocałowałam go w czoło.
 - Zapomnij o nim na razie. Pomyśl, że za niecały miesiąc zostaniemy rodzicami.
 - Tak... Teraz muszę ruszyć swoje zacne cztery litery i zacząć łazić na tą głupią rehabilitację, żeby nie pozostać ojcem, który nie potrafi nic zrobić...
 - Zdecydowałeś się jednak?
 - Kochanie, ja mam dla kogo walczyć.

Dziękuję za wszystkie komentarze i za to, że podnosicie mnie na duchu. Dzisiaj nie mam jakoś nic do powiedzenia, więc jeszcze raz Wam dziękuję i przepraszam jeżeli mam u kogoś zaległości, ale nie potrafię się wyrobić z czytaniem.
Pozdrawiam,
Kinga.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Rozdział czterdziesty ósmy


Cztery miesiące później...
 Kasia
 Znowu weekend spędziłam z Harry'm. Obudziłam się w jego ramionach. Coś czuję, że gdyby mama się dowiedziała, co z nim robię za każdym razem, kiedy tutaj jadę, nie pozwoliłaby mi wychodzić z domu. Uśmiechnęłam się pod nosem. Przewróciłam się na bok i spojrzałam na mojego chłopaka. Tak bardzo go kocham i nie wyobrażam sobie być z kimś innym. Przeniosłam wzrok na jego klatkę, na której zataczałam ósemki palcem...
 Za niedługo matura, a następnie studia. Mam nadzieję, że uda mi się dostać na tutejsze uczelnie.
 - Która godzina? - usłyszałam zaspany głos Harry'ego.
 - Siódma... - powiedziałam i pocałowałam jego tors.
 - Muszę jechać na próbę... Od jutra znowu zaczynamy koncertować. - rzucił niechętnie. - Znowu muszę się zmienić w Hazzę, czyli rąbniętego chłopaka z ADHD, który ma odpały po zjedzonych żelkach i po wspaniałym wieczorze z Louisem...
 - Nie cieszysz się? - podźwignęłam się na łokciach i spojrzałam na jego zamknięte oczy. - Znowu wrócisz do swojego "ja".
 - Taa... Bardzo się cieszę, że miliony dziewczyn znowu będzie się ślinić za chłopakiem od żelek...- mruknął - Chciałbym zostać tutaj, z tobą. - otworzył swoje oczy. - Teraz znowu będziemy się spotykać rzadko, bo weekendy mam zajęte, a w dni powszechne ty chodzisz do szkoły...
 Usiadłam na łóżku. Wiedziałam, że teraz nie będzie łatwo. Ja nie mam tak dobrze jak Zuza, która teraz jest z Adamem. Oni spotykają się codziennie. Są szczęśliwi jak nigdy. Tak się cieszę, że im się udało...
 Poczułam ciepłą dłoń Harry'ego na moich gołych plecach. Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że mi się przygląda tymi zielonymi oczami.
 - Coś się stało? - zapytał.
 Pokręciłam głową. Położyłam się na nim, tak że słyszałam jak bije jego serce. On zaś gładził moje plecy. Nie chcę go stracić... Nie chcę przeżywać z nim rozstania jak w filmach... Chcę, żeby taka chwila jak ta trwała wieczność.

 Abby
 - Mark! - znowu musiałam wysilić swoje biedne gardełko.
 Zaspany chłopak wyszedł ze swojego pokoju. Spojrzał na mnie pytająco. Pokazałam mu głową na łazienkę, gdzie na ciemnych kafelkach były porozwalane jego ubrania.
 - Skarbie, to, że jestem twoją dziewczyną nie znaczy, że będę za tobą chodzić i zbierać. - uśmiechnęłam się do niego.
 - Ty chyba sobie kpisz... Obudziłaś mnie, ponieważ wczoraj byłem tak zmęczony, że nie zdołałem tego posprzątać?
 - No ok. To ty idź spać, a ja to posprzątam, ale zapomnij o dzisiejszym prezencie.
 Uśmiechnęłam się triumfalnie.
 - Jakim prezencie?
 Podeszłam do drzwi mojego pokoju, odsłaniając delikatnie nogę. Na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech i zabrał się za sprzątanie swoich ubrań.
 Ja zaś weszłam do swojego pokoju i zaczęłam w nim sprzątać. Dzisiaj mija czwarty miesiąc, kiedy jesteśmy razem. Czuję się w tym związku genialnie. Mark jest taki troskliwy i delikatny. To on czekał na mnie, nie zrezygnował chociaż mógł.
 Spojrzałam na nasze wspólne zdjęcie. Tylko on i ja. Poczułam jego perfumy. Otoczył mnie ramionami i położył głowę na moim ramieniu. Był on taki ciepły.
 - Co robisz? - zapytał aż mnie dreszcze przeszły.
 - Czekam na ciebie.
 Odwróciłam się do niego i spojrzałam w jego ciemne oczy. Nadal miały w sobie to coś. Nadal widziałam te iskierki. Położyłam swoje dłonie na jego torsie i musnęłam delikatnie jego usta, ale mu to najwidoczniej nie wystarczyło, bo domagał się więcej. Stanęłam na palcach i na nowo zbliżyłam swoje usta, lecz tym razem Mark mnie przy sobie zatrzymał. Przytrzymał jedną dłonią moją głowę z tyłu, a drugą podrzucił mnie na swoje kolano. Nasze języki tworzyły jedność. Był on tak delikatny, ale zarazem pewny siebie. Swoją ręką zaczął szukać sznureczka od szlafroka, ale coś mu to słabo szło. Chyba wreszcie nie wytrzymał i włożył mi rękę pod niego. Zaczął głaskać moje udo. Przechodziły mnie dreszcze, co chłopak czuł, bo chichotał podczas pocałunków. Wziął mnie na ręce i rzucił na łóżko. Ponownie kontynuował głaskanie mojego uda. Ja zaś masowałam jego tors. Jego palce zatrzymały się na cieniutkich paseczkach mojej bielizny. Odsunął odrobinę twarz, chcąc widzieć  moją reakcję. Ja zaś tylko się uśmiechnęłam i rozwiązałam swój szlafrok.

 Alice
 Siedziałam przy łóżku Laury i czytałam na głos "Romeo i Julię". Miałam już dosyć ciągłego gadania do niej o moich problemach, więc postanowiłam wykorzystać ten czas na nadrabianiu lektur, których przez lata nie miałam czasu przeczytać.
 Skończyłam czytać kolejny rozdział. Odłożyłam książkę na bok i spojrzałam na śpiącą przyjaciółkę.
 - Ty na pewno czekasz aż coś powiem, co u mnie słychać, prawda? No więc... Żyję, nie mam chłopaka, moje stopnie są w miarę dobre, próbuję jakoś zorganizować "przypadkowe" spotkanie twoich rodziców, żeby sobie wyjaśnili wszystko, ale jakoś opornie mi to idzie... No i myślę o założeniu ośrodka dla ludzi uzależnionych od alkoholu...
 - Naprawdę?
 W drzwiach ujrzałam Zayna. Od czterech miesięcy chodził przymulony. Może dlatego, że dwie ważne dla niego kobiety rzuciły go we wigilię? Uśmiechnęłam się do niego i zachęciłam go, żeby wszedł do środka.
 - Pytasz się, czy naprawdę chcę otworzyć ten ośrodek? - pokiwał mi twierdząco głową. - Tak. Mam na to nawet warunki. Po śmierci mojego ojczyma odziedziczyłam dom oraz pieniądze, chciałabym stworzyć tam ośrodek dla takich ludzi.
 - Dlaczego chcesz się podjąć takiego zadania? - pogłaskał policzek Laury i popatrzył na mnie.
 - Moja matka piła i pewnego dnia jej serce tego nie wytrzymało, a ja obiecałam sobie, że jeżeli nie udało mi się jej uratować to będę mogła uratować dużo więcej ludzi, którzy mają kochające rodziny... Żeby nie cierpieli tak jak ja...
 - Przykro mi z powodu twojej matki...
 - Nie. Przecież to nie twoja wina. - uśmiechnęłam się. - Ja po prostu chcę pomagać jakoś ludziom.
 - Masz wielkie serce... Zazdroszczę ci go.
 - Proszę cię. Ty też możesz mieć takie. Wystarczy pomagać. Idę po kawę, chcesz też?
 - Nie, nie. Ja już idę, wpadłem tylko na chwilkę, żeby się przywitać z Laurą. Dzięki za krótką rozmowę.
 Wstał i musnął mój policzek, po czym wyszedł. Ruszyłam ramionami i poszłam po kawę. Przy drzwiach minęłam uśmiechniętego Harry'ego. Delikatnie mi się ukłonił, a następnie wszedł do sali. Chyba Kasia przyleciała do Londynu. Pokręciłam głową i poszłam do kafejki po kofeinowy napój.
 Z tym cudeńkiem wróciłam do sali, ale coś mi kazało tam nie wchodzić. Podeszłam, więc do drzwi i zobaczyłam Harry'ego, który trzymał Laurę za rękę.
 -...siostra, ja cię proszę, otwórz wreszcie te oczy, rusz swoje zacne cztery litery! Tęsknię za tobą, wiesz? Kasia zauważyła, że się zmieniłem, ale jak nie ma ciebie to jest tak inaczej... Na pewno mnie zatłuczesz za to, że się odsunąłem od Alice odrobinę, ale to była chwila...
 Faktycznie. Ja sama nawet tego nie zauważyłam, iż ja i Hazza się od siebie oddaliliśmy. Może to Laura nas trzymała przy sobie, a jak jej teraz nie ma to próbujemy żyć po swojemu?
 -... Laura, proszę cię każdego dnia, żebyś się obudziła, ponieważ tak bardzo chcę się oświadczyć Kasi. Obiecałem sobie, że zrobię to w dniu twojego przebudzenia, więc obudź się, proszę.
 Uśmiechnęłam się. Harry naprawdę się zmienił od wypadku. Nie był już tym dzieciakiem, a ja czasem zazdrościłam Kasi. Miała teraz odpowiedzialnego chłopaka. Mam nadzieję, że ten tam na górze też przygotował dla mnie takiego chłopaka.
 Isabel
 Przyglądałam się zdjęciu USG, na którym widać moją córeczkę. Niesamowite, został tylko miesiąc do rozwiązania... Szkoda, że podczas tych ośmiu miesięcy nie było przy mnie Christiana. Ciągle przychodzę do niego, do szpitala, opowiadam mu to, co czuję, ale boję się, że tego nie słyszy. Tak bardzo chciałabym, żeby był przy porodzie, żeby trzymał mnie za rękę.
 Weszłam przez drzwi szpitalne i zobaczyłam uśmiechniętą Alice. Pomachała mi i podeszła do mnie.
 - Witam szanownego Wielorybka. - ukłoniła mi się, a ja szybko dałam jej sójkę w bok. - Byłaś na USG?
 - Tak. Chcesz zobaczyć moją córeczkę?
 - Jeszcze pytasz.
 Pokazałam jej zdjęcie. Patrzyła na nie jak małe dziecko, które zobaczyło jakąś zabawkę.
 - Ja cię kręcę! - oddała mi je. - To coś, co siedzi ci w brzuchu jest cudem! Będzie piękna.
 Uśmiechnęłam się do niej. Porozmawiałyśmy trochę, a potem się zmyła. Powiedziała, że musi pomyśleć nad jakimś planem pogodzenia ludzi. Przewróciłam oczami i poszłam do sali mojego chłopaka.
 Znowu musiała być rano Anna, bo Chris był świeżo ogolony. Podeszłam do niego i dałam mu buziaka w usta.
 - Witaj Skarbie. Co tam słychać? Mam nadzieję, że śnisz o mnie... - dobrze, że nikogo poza nami tutaj nie ma, bo pomyślałby sobie, co za wariatka. - Byłam na USG... Mamy dziewczynkę, wiesz? Tak bardzo chciałabym, żebyś był ze mną przy porodzie.
 Poczułam jak moje dziecko poruszyło się w brzuchu. Uśmiechnęłam się i wzięłam dłoń Christiana. Położyłam ją na swoim brzuchu. Zawsze tak robiłam, kiedy maleństwo się poruszyło. To było takie przyjemne... Zamknęłam oczy.
 - Coś czuję, że zostanie piłkarzykiem... - usłyszałam zachrypiały głos.
 Otworzyłam oczy i spojrzałam na chłopaka, który z uśmiechem na twarzy patrzył się na mnie. Od dawna nie widziałam tych pięknych oczu. Czułam jak po policzkach spływały mi łzy.
 - Christian.
 Nachyliłam się nad nim i pocałowałam go w usta. Tak bardzo za tym tęskniłam. Poczułam jak kładzie swoją dłoń na moich plecach.
 - Przepraszam cię... - powiedział.
 - Za co? - nie miałam ochoty odrywać się od jego ust.
 - Za to, że codziennie tutaj przychodziłaś, mówiłaś coś do mnie i nie otrzymywałaś odpowiedzi... Za każdym razem chciałem ci powiedzieć, że cię kocham, a kiedy dowiedziałem się, że zostanę ojcem cieszyłem się jak głupi...
 - Ty wszystko słyszałeś?
 - Tak... - pogładził mój policzek. - Isabel, może to nie jest odpowiednie miejsce, ale czekałem na to wystarczająco długo... Czy zostaniesz moją żoną.
 Poczułam gulę w gardle. Tak długo czekałam na tą chwilę. Zawsze sobie to wyobrażałam inaczej, np. Przy świetle księżyca, czy podczas kolacji, ale to wszystko nie byłoby takie piękne jak teraz. Pokiwałam głową i znowu pocałowałam go.
 - Oczywiście, że zostanę twoją żoną.


Dobra chciałyście, żeby się Christian obudził, więc ta-dam! Zapomnijcie, że za niedługo obudzę Laurę. Cierpliwości :D I mam nadzieję, że już się nie pojawią komentarze typu, że jak ich nie wybudzę to będzie Wam smutno. Ja mam wszystko zaplanowane, więc pozwólcie mi działać. ;)
Kocham,
Kinga.

środa, 8 sierpnia 2012

Rozdział czterdziesty siódmy


 Zuza
 Nerwowo stukałam widelcem o stół. Przyglądałam się tym wszystkim daniom, które przed momentem zostały przeze mnie zjedzone. Spojrzałam się na Przemka, który z uśmiechem na twarzy rozpakowywał swoje prezenty. Było to takie urocze. Podniosłam się z krzesła i ruszyłam w kierunku skórzanej sofy, na której siedzieli moi rodzice. Dotknęłam po drodze czarnych włosów mojego brata. Moje serce już wtedy waliło jak z młota. Usiadłam pomiędzy mamą i tatą. Wzrok zawiesiłam na ich zdjęciu ślubnym, które wisiało na ścianie.
 - Mam wam coś do powiedzenia...- czułam, że mój głos się łamie.
 - Coś się stało? - zapytała mama i pogłaskała mnie po głowie.
 - Czasem jest tak, że człowiek popełnia jakieś głupstwo, a potem tego żałuje, ale nie może tego już odwrócić... Ja... Ja też popełniłam takie głupstwo, przed którym wszyscy mnie przestrzegali, ale co tam przecież mi się nic nie stanie... - po moich policzkach płynęły łzy. Podniosłam głowę i spojrzałam raz to na mamę raz to na tatę. - Z jakiś rok temu zrobiłam sobie tatuaż...
 - Wiemy o nim. - powiedział tata.
 - Ale jak?
 - Nie jesteśmy ślepi skarbie... Nie chcieliśmy ci już nic mówić, bo jesteś pełnoletnia i to twoje ciało.
 - Było mi coś wtedy powiedzieć, ale to i tak byłoby bez znaczenia.
 - Zuziu powiedz, co się dzieje? - mama objęła mnie ramieniem.
 - Parę miesięcy temu zrobiłam badania i okazało się, że... - zamilkłam.
 Mój ojciec wstał i podszedł do okna. Odwrócił się, a w jego oczach pojawiły się łzy.
 - Masz HIV'a, prawda?
 Pokiwałam głową. Czułam jak moją matkę ta informacja sparaliżowała. Bałam się na nią spojrzeć. Tylko Przemek zachowywał się jakby nic się nie stało, dalej się bawił świątecznymi prezentami. Popatrzyłam w stronę ojca, który ramionami podtrzymywał się na parapecie, a głowę miał opartą o szybę. Usłyszałam szloch matki. Odwróciłam się do niej i przytuliłam ją. Ja też nie potrafiłam powstrzymać swojego płaczu.
 - Mamo, dlaczego płaczesz? - usłyszałam głosik Przemka.
 Odsunęłam się i spojrzałam w stronę mojego braciszka. Mama rozłożyła ramiona i chłopczyk

podbiegł do niej. Ona go posadziła na swoich kolanach, głowę oparła na jego ramieniu i spojrzała na mnie.
 - Okazało się... - zaczęła mówić swoim zapłakanym głosem- Że twoja siostra jest ciężko chora, ma takiego niedobrego wirusa, który zamieszkał w niej i nie chce się wyprowadzić. Teraz będziemy musieli z tatą postarać się o to, żeby jakoś się udało ją wyleczyć.
 Ojciec odszedł od okna i spojrzał na mnie. Widziałam smutek w jego oczach, ale zarazem nadzieję na dobrą przyszłość. Rozstawił ramiona i nim coś powiedział wskoczyłam pomiędzy nie i przytuliłam się do jego ciepłego torsu.
 Nie myślałam, że moi rodzice zareagują w taki sposób.
Kasia
 Pożegnałam się z Anną oraz Isabel i wyszłam ze szpitala. Nie miałam ochoty razem z rodzicami wracać do domu, więc Harry zaproponował nam spacer.
 Trzymałam jego dłoń i próbowałam skupić się tylko na tym, co się dzieje teraz, a nie co się stało przeszło miesiąc temu. Spojrzałam na mojego chłopaka. Zmienił się. Nie był już tym dzieckiem, ale stał się już mężczyzną. Kiedy tylko miał czas przyjeżdżał do mnie do Polski i pocieszał. Także on podjął decyzję o przerwie zawodowej. Miał dosyć tego widoku użalającego się Nialla, uznał, że przyda się mu wypoczynek. To nie jest już stary Harry. Boję się, że już nigdy nie zobaczę go uganiającego się za Zayn'em z łzami w oczach, bo tamten mu zabrał żelki, nie będzie już się bawił w kotka i myszkę ze swoim najlepszym przyjacielem, Louisem.
 - Kasia? - spojrzał na mnie troskliwie jak to robi już od miesiąca.
 - Wiesz, o czym myślę? - pokręcił głową. - Myślę o twojej zmianie. Kocham cię ponad wszystko i nie są to jakieś puste słowa, ale kiedy wyobrażałam sobie naszą przyszłość to troszkę się bałam...
 - Czego?
 - Tego, że będziesz wiecznie tym dzieciakiem. Rozumiem, że uwielbiasz te głupoty i w ogóle, ale się bałam właśnie czegoś takiego jak teraz, że coś się stanie, a ty? Ty nie będziesz potrafił się wczuć do sytuacji. Dzięki temu cholernemu wypadkowi wreszcie poznałam twoje prawdziwe ja. Cieszę się, że potrafisz się dostosować, ale teraz troszkę się boję, że nigdy już nie zobaczę tego drugiego ciebie.
 Dotknęłam jego różowego policzka i spojrzałam w jego zielone oczy. Były one takie piękne i takie mądre. Stanęłam na palcach i pocałowałam jego usta. Cieszę się, że on tutaj ze mną jest.
 - Chcesz wracać do hotelu, czy jedziemy do mnie? - szepnął do mnie.
 - A co chcesz robić u ciebie? - lekko zagryzłam wargę.
 Ten się nachylił nad moim uchem, a  swoją dłoń położył mi na policzku.
 - Chcę być tam z tobą.
 Powiedział to w taki sposób, że przyjemne dreszcze przeszły mi po ciele. Uśmiechnęłam się do niego i złapałam jego dłoń.

 Alice
  Weszłam przez drzwi szpitalne. Minęłam kolejne sale. Choć są święta to się boję tego, że nie przyjmą mnie. Stanęłam przy odpowiednich drzwiach. Słyszałam kolędy. Wzięłam parę wdechów i otworzyłam drzwi. Zobaczyłam wielką zieloną choinkę, która została przystrojona w czerwono-złote bombki. Spojrzałam na leżącą dziewczynę oraz na Nialla, który patrzył na nią w taki sposób... Zawsze chciałam, żeby ktoś tak na mnie spojrzał, ale myślę, że jeszcze nie nadszedł ten dzień. Przeniosłam wzrok na mężczynę, który też był obdarowany takim wzrokiem. Isabel była taka piękna. Zmieniła się odkąd ją widziałam tutaj pierwszy raz, odżyła, ale chyba wiedziałam, co było tego powodem. Miała lekko zaokrąglony brzuszek, więc myślę, iż będzie miała dziecko.
 Uśmiechnęłam się i weszłam do sali. Natrafiłam na wzrok Anny. Trochę się jej wystraszyłam, ale zobaczyłam, że ona uśmiecha się do mnie.
 - Dobrze, że jesteś! - powiedziała. - Tylko ciebie mi dzisiaj brakowało.
 Zrobiło mi się tak miło na sercu. Podeszłam do niej i przytuliłam ją.
 - Posłuchaj chciałabym cię przeprosić za to, że naskoczyłam wtedy na ciebie, ale... Nie jest to łatwe jak się okazuje, że jesteś córką mojego byłego męża...
 Położyłam rękę na jej ramieniu.
 - Proszę mi uwierzyć, Andrew nie odszedł od pani z powodu, ża panią nie kochał, ale wręcz przeciwnie.
 - Chcesz mi powiedzieć, że odszedł z miłości.
 - Głupio to brzmi kiedy się nie zna prawdy, ale przyrzekłam mu, że nikomu jej nie wyjawię, ale powiem pani tyle, że odkąd zostałam adoptowana przez niego, czułam, że go coś dręczy. Kiedyś mi wyjawił, że adoptuje dzieci i obdarza je miłością, ponieważ kiedyś musiał stanąć nad trudnym wyborem i nie ważne, co by wybrał źle by się skończyło. Teraz rozumiem, że obdarzał nas miłością, bo nie mógł tego zrobić dla własnych dzieci, ale wiem, że on zawsze je kochał i wiem, że on kocha nadal panią.
 - Alice... - widziałam w jej oczach łzy. - Może to głupio zabrzmi, ale ja wiem, że on je kocha, tyle że nie potrafię się pogodzić z tym, że odszedł od nas tak bez słowa...
 - Może powinna kiedyś pani się z nim spotkać? Wyjawi pani prawdę tego odejścia... On naprawdę się zmienił odkąd dowiedział się o wypadku. Moi bracia zabrali go na święta w Alpy, żeby jakoś go rozruszać...
 Kobieta podeszła do okna. Widziałam w odbiciu, że płacze. Nie mogłam tego znieść, więc przytuliłam ją do siebie.
 - Powiedz mi jeszcze, jakim był ojcem? - szepnęła mi do ucha.
 - Wspaniałym.

 Zuza
 No ślicznie... Jestem cała rozmazana. Zaczęłam się poprawiać w samochodowym lusterku. Pozostało mi porozmawiać tylko z Adamem. Jakoś lżej mi na sercu odkąd wyjawiłam prawdę rodzicom. Nie spodziewałam się, że tak zareagują na HIV'a. Ojciec obiecał, że załatwi mi jakieś leczenia, cokolwiek, żebym mogła żyć normalnie.
 Spojrzałam na dom Adama. Był on olbrzymi i zawsze czułam się tutaj jak u siebie. No nic dziwnego, ponieważ odkąd Kasia została bratanicą Adama często tutaj wpadałam. Bardzo się do niego też zbliżyłam... Wciąż pamiętam tamten wieczór, kiedy razem z Zaynem spacerowaliśmy po deptaku i musiałam wykonać zadanie, czyli pocałować jakiegoś przechodnię. Tym pechowcem był Adam... Te oczy były takie pociągające, ale kiedy pocałowałam go to czułam się tak wspaniale. Nigdy nie zapomnę tych ciepłych oraz miękkich ust.
 Nagle drzwi się otworzyły i na zewnątrz padło światło. Zobaczyłam, że ktoś wychodzi z mieszkania. Posturą przypominał mi Adama. Wyszłam z samochodu i podeszłam do furtki.
 - Wesołych świąt. - powiedziałam.
 - Wesołych! - uśmiechnął się. - Dlaczego nie weszłaś, tylko siedziałaś w tym samochodzie?
 -Chciałabym z tobą porozmawiać i próbowałam sobie jakoś poukładać, co chcę ci powiedzieć.
 - To może teraz wejdziesz? - pokazał mi głową na dom.
 - A możemy przejść się?
 Pokiwał głową i ruszyliśmy ulicą. Szłam ramię ramię z chłopakiem, ale nie potrafiłam nic powiedzieć. Między nami panowała cisza. Niespodziewanie Adam złapał mnie za rękę. Spojrzałam na niego. Był uśmiechnięty. Nie potrafiłam wyrwać swojej ręki spod jego. Była ona taka ciepła. W końcu dotarliśny do jakiegoś parku.
 - O czym chciałaś porozmawiać? - spojrzał mi głęboko w oczy.
 - O nas.
 - Nie rozumiem...
 - Posłuchaj od kilku tygodni myślałam o tej rozmowie, co ci powiedzieć. Uwierz mi, że jesteś dla mnie naprawdę kimś więcej. Myślałam, że to Zayn jest tym jedynym, ale on przy tobie nie ma żadnych szans... - poczułam, że Adam zbliżył się do mnie. - Ja... Ja chcę ci powiedzieć, że cię kocham, ale nie mogę z tobą być...
 - Zuza, ja ciebie też kocham i też nie mogę być z tobą...
 - Dlaczego? - spojrzałam w jego oczy.
 - O nie! To ty pierwsza powiedz dlaczego.
 Dałam mu sójkę w bok. Uwielbiałam te jego poczucie humoru, nawet w takiej sytuacji. Złapałam jego dłonie.
 - Chciałam ci to powiedzieć od początku... Mam HIV'a Adam...
 - HIV'a? - zobaczyłam zmarszczone brwi. - Nie możesz być ze mną, ponieważ masz HIV'a? - pokiwałam głową. - Boisz się, że mnie zarazisz?
 - Tak...
 - Jak się nie mylę to możesz mnie zarazić przez krew albo przez stosunek... - na jego twarzy pojawił się uśmiech.
 - Adam z czego się śmiejesz? Właśnie przez to nie mogę być z tobą. Nie chcę się przez całe życie winić, że nie pozwoliłam ci się wyżyć seksualnie. Za parę lat znalazł byś sobie inną... - Adam uciszył mnie palcem.
 - Nie znalazłbym sobie innej, bo ja nie potrzebuję seksu do szczęścia.
 - Jak to nie? Jesteś mężczyzną...
 - Jestem Aseksualistą . I z tego samego powodu nie mogłem być z tobą, bo martwiłem się, że jak to ujęłaś: będziesz nie wyżyta seksualnie...
 - Adam to znaczy...
 - Że pasujemy do siebie jak ulał.
 Uśmiechnęłam się. Nigdy bym nie pomyślała, że będę mogła być z kimś szczęśliwa. Stanęłam na palcach i musnęłam jego usta. Były tak samo ciepłe jak tamtego wieczora. Adam przytrzymał mnie przy sobie jedną ręką, a drugą położył mi na policzek. Zaczął mnie namiętnie całować. Robił to z takim uczuciem i kto by pomyślał, że tak rozpocznie się moja bajka?

Tak mi się przyjemnie zrobiło, że postanowiłam napisać dla Was rozdział. Mam nadzieję, że się podoba. Tak w ogóle jak mijają wakacje? ;)
Pozdrawiam,
Kinga.